❋ ❋ ❋
Leżał jeszcze na łóżku całkiem nieruchomo, wpatrując się w milczeniu i tępo w sufit. Mógłby powiedzieć, że widział już ten widok tyle razy po przebudzeniu z tego koszmarnego snu, że mógłby z łatwością i z zamkniętymi oczami opisać, z czego i jak jest on zrobiony.
Widział pojedyncze łodygi wysuszonych roślin i skrawki futer
zwierząt, które pomagają zatrzymywać ciepło w środku domu. Lecz cienka warstwa
foli, którą ojciec dopiero niedawno wymienił za upolowanego jelenia nic nie
dała. Wilgoć wciąż się dostaje i przeżera niczym kwas i tak już zniszczony
dach.
Ojciec powiedział, że niedługo będzie musiał wyprawić się na tygodniowe,
albo nawet dłuższe polowanie w głąb lasu, aby zdobyć dużą ilość świeżego mięsa
na wymianę. Lecz takie wypady są bardzo niebezpieczne, ryzykowne i przede wszystkim
nieprzewidywalne.
Chimery pogody i tego przeklętego przez naturę lasu są
zmienne i nieujarzmione. Nikt się nigdy nie zapuścił dalej niż do Lodowych
Jaskiń, które leżą kilka mil stąd.
Każdy, kto próbował zostać sam w lesie dłużej niż dwa tygodnie
i nawet z pomocą kilku wilków Mrozu umierał od morderczego zimna, lub został po
prostu pożarty przez dzikie bestie razem ze swoim wilczym obrońcą.
Jack czując jak cały się lepi od potu, po przebytej nocy
wstał niechętnie spoglądając na jeszcze ciemne i nawet niezaróżowione niebo.
Słońce jeszcze nie wstało, ale on tak.
Wiedział, że już na pewno nie zaśnie, a do wstania rodziców
miał jeszcze przynajmniej godzinę.
Czując jak na jego twarzy gości figlarny uśmieszek zerwał
się ostrożnie z łóżka próbując się wymknąć i nie obudzić przypadkiem Emilly.
Mimo iż dzielili podobny los, nienawiści do tego miejsca i
siedzenia w domu, to jego siostra była straszną paplą i skarżypytą. Wystarczył
jej tylko cień podejrzenia, że Jack coś ma zamiar wywinąć i już donosiła to
matce. Ona zaczynała swoje przemowy na temat jego młodego wieku i
nieodpowiedzialności oraz dorzucała różne określenia jego osoby. Zaczynając na
nicponiu, a kończąc na niewdzięcznym małym hultaju.
Niekiedy sprawiało mu to wiele śmiechu, ale ostatnio zaczęło
go to bardzo irytować. Nie był już małym chłopcem, którym był osiem lat temu.
Nie jest już wątły i bezbronny.
Czując kolejny przypływ frustracji i rozżalenia wymknął się
szybciej zamykając ostrożnie drzwi. Nauczył się już, że drzwi strasznie
skrzypią i trzeba przy zamykaniu dociskać je lekko nogą, aby nie drżały.
Gdy znalazł się już w drugim pokoju i upewniwszy się, że za
drzwiami rodziców i jego, słychać tylko spokojne dźwięki śpiących, odetchną z
ulgą i satysfakcją.
Podszedł szybko na palcach do okna próbując coś dostrzec
przez zalegający na szybach szron. Zdenerwowany nie mogąc ocenić jak jest na
dworze i czy dużo nasypało poczłapał do swoich starych butów.
Nałożył je szybko
próbując ich do końca nie zepsuć, choć to mogło być ciężkie zadanie nawet jak
na niego. Były to bardzo już znoszone brązowe buty, które należały do ojca.
Były na niego za duże i przy każdym kroku mogły mu spaść z nogi. Musiał wtedy
ledwo trzymającymi się sznurówkami owijać je koło kostki i jeszcze tak kilka
razy dla pewności.
Sięgnął do swojej
kurtki omijając szerokim łukiem fikuśne czapeczki wykonane przez matkę i
podszedł do drzwi.
Pociągną za klamkę, ale nawet na milimetr nie drgnęły.
Wydały tylko jęk sprzeciwu i charakterystyczny dźwięk zamarzniętej futryny.
Jeszcze bardziej zdenerwowany Jack naparł na nie ze
wszystkich sił słysząc kruszenie się i trzaskanie lodu. Po kilku próbach i
kilkunastu minutach jego wysiłków, blokada się wykruszyła.
Gdy doszedł do niego powiew świeżego, mroźnego i
orzeźwiającego powietrza Jack uśmiechną się z zadowoleniem i wybiegł z domu nie
oglądając się już za siebie ciesząc się, że wreszcie otrząsną się po minionym
koszmarze
Pobiegł na tył domu tam gdzie wczoraj ojciec próbował dostać
się do schowanego pod grubą i nieprzemakalną płachtą drewna na opał. Jack teraz
już wiedział, dlaczego ojcu zajęło aż tyle czasu tak prosta czynność. Na ich
piramidce z drewna wznosiła się gigantyczna zaspa, która niemal kpiła z nich
swoją wyższością. Obok pod daszkiem leżała łopata, którą zapewne ojciec
wczoraj dostał się do opału.
Jack niemal uśmiechnął się na myśl o samotnie pracującym na
mrozie ojcu, który odrzucił jego propozycję pomocy z taką gwałtownością, jakby
prosił znów o uczestnictwo w polowaniu na grupę niedźwiedzi polarnych. Wczoraj
i praktycznie, co dzień uciekał do pokoju odprawiony słowami, że jest za młody
nawet na położenie stopy na skrawku terenu lasu.
Każde słowa zniewagi matki i ganianie za chęć polowania ojca
- bolały go. Wspominał wciąż ten dzień, gdy miał dwa lata i nie mógł im pomóc i
się bronić. Nie był już tamtym dzieckiem spoglądającym bezradnie na dziejące
się wokół niego wydarzenia.
Chcą uciec od swoich myśli szybko odnalazł swoją skrytkę, w
której schował coś bardzo cennego.
Kopiąc zaparcie w śniegu, który odmrażał mu po powoli palce,
dostał się wreszcie do swojej zdobyczy. Z uśmiechem na twarzy i dumą rosnącą mu
w piersi, że zdobył to sam niemal chciał pochwalić się tym ojcu.
Niestety wiedział, co by zrobił na ten widok, a matka
zapewne dostała by palpitacji serca na myśl, że jej mały chłopczyk miał
kiedykolwiek narzędzie mordu w dłoniach. Gdy chwycił swój nowy łuk poczuł się
nareszcie dojrzały.
To on sam, a nie tata założył sidła na wiewiórki i króliki i
samodzielnie je oprawił na sprzedaż. Po dwóch dniach miał ich tyle, aby pójść
do swojego przyjaciela, który miał większe poważanie u ojca i prowadził z nim korzystne
wymiany na całym Południu.
Gdy przyszedł do niego z prośbą o prawdziwy nóż myśliwski i
mały łuk tylko uniósł zdziwiony brew do góry i spytał się, czy mam coś na
wymianę.
Jack zaśmiał się wtedy i poklepał go przyjaźnie po ramieniu.
-Wymordowałem całą rodzinę wiewiórek i prawdziwy gang
królików na tę chwilę. Nie zdziwię się, że każde małe stworzonko z tego przeklętego
lasu mogą się już przeciwko mnie zmawiać w odwecie.
Miles uśmiechną się wznosząc tylko oczy do nieba.
-Szczerze nie myślałem, że tak będziesz zwlekał z tą bronią.
Zapewne w wieku czterech lat, już myślałeś jakby tu pobawić się jakiś ostrym
szkłem z misiem grizzly. – Jego ironiczne uwagi wcale Jackowi nie
przeszkadzały. Zdążył się już przekonać, że po prostu- taki jest Miles.
Potem czekał cały miesiąc na przemyt broni z Północy, aż pewnego
dnia Miles zapukał do jego okna, aby wyszedł i trzymał nerwy na wodzy, aby nie
zaczął przypadkiem ryczeć z radości jak mały dzieciak.
Przy odbiorze tylko znów popatrzył w niebo z westchnieniem.
-Lunarze miej nas w opiece.- Ale Jack już nie zwracał na
niego uwagi – dostał to, na co czekał od bardzo dawna.
Wtedy po raz pierwszy w życiu trzymał prawdziwą broń na jego
przyszłe łowy, których wizje pojawiały mu się w głowie. Nie chciał się już
liczyć z zdaniem ojca i matki, którzy wciąż postrzegali go, jako małego i
bezbronnego chłopca w kojcu- tam w tym opuszczonym domu na Południu.
Marzył, aby widzieli w nim wojownika i prawdziwy, niezłomny
hart ducha tak jak robił to Chris.
Nazywał się Christian McLenne i był jedynym zaufanym mu
przyjacielem na tym lodowym pustkowi. On jedyny go rozumiał i mógł się postawić
w jego sytuacji. Nie miał wszakże rodzeństwa, ale jego matka została zabita
podczas buntu przeciwko Pitchowi. Jego ojciec opowiadał na zebraniach ogólnych
przy ognisku, że była prawdziwą bohaterką i to ona walczyła jak przystało na
prawdziwych wojowników z Plemienia Lodu.
Chodziły także pogłoski, że umiała zebrać nawet dwadzieścia
wilków i mieć nad nimi pełną kontrolę.
Jack nigdy nie mógł postawić się w takiej sytuacji. Wszakże
widział jak jego rodzice przywołali małą sforę wilków- tam w tym domu na
Północy. Wiedział, że nie są to już zwykłe legendy lub bajki opowiadane
dzieciom przy ognisku i do poduszki- to był realny i prawdziwy świat pełen
magii.
Wiedział także, że jego rodzice byli jego częścią tak jak i
wszyscy zesłani tu ludzie, ale czy on…
Zawsze się różnił od swoich rodziców i otaczających go ludzie.
Oni wszyscy umieli panować nad tą sforą Mrozu i mieli te charakterystyczne
złote niczym u wilka oczy, a on…
Znów pudło.
On miał brązowe oczy pasujące do koloru jego utrzymującej
się w nieładzie czupryny. Nawet Emilly miała już tą niezwykłą barwę
przejawiającą się na brązowych tęczówkach, jako złote płatki.
U Plemienia Lodu ta cecha nie występowała od razu po
urodzeniu. Ujawniała się dopiero po kilku latach, zazwyczaj gdzieś tak przy
piątym roku życia.
A Jack…?
Miał już dziesięć i jego oczy nie zdradzały nic. Nie
przybywało złota, a brąz nie znikał jakby już na zawsze zakorzenił się w barwie
jego tęczówek.
Rodzice się przed nim nie przyznawali, ale on wiedział, że
po cichu martwią się i rozmawiają o jego losie. Uważają go za odmieńca tak jak
wszyscy oprócz paru osób w tej osadzie.
Dlatego też chciał tak szybko dorosnąć i stać się
niezależnym. Miał zamiar zostać najlepszym łowcą na Południu. Nie miał zamiaru
mieszkać wciąż w przesiąkającej zimnem chacie, która pod wpływem silniejszej
śnieżycy wreszcie się rozpadnie.
Chciał mieszkać w pierwszym kamiennym domu po tej stronie
Arend. Miał zamiar mieć na stole zawsze pełen półmisek jedzenia i wieczne
ciepło rozchodzące się błogo po domu i docierające do jego ciała. Chciał, aby
rodzice i całe Plemię widziało w nim prawdziwego mężczyznę.
Zdeterminowany tymi marzeniami i planami na przyszłość
chwycił pewnie łuk z kołczanem pełnym strzał, które sam ostatnio wykonał i przewiesił
je sobie przez ramię.
Nóż myśliwski oprawiony ładnie w skórę schował do pochwy
wykonanej w podobny sposób i ją także przypiął sobie do paska.
Poprawił jeszcze tylko cięciwę łuku przechodzącą mu przez klatkę piersiową i zapuścił się w głąb lasu.
❋ ❋ ❋
I jak się wam podoba mój blog?!
Proszę o komentarze naprawdę...
One bardzo motywują do pisania, a przede wszystkim chcę znać wasze opinię.
Tak więc dzięki, że jesteście i dajcie o sobie znać!
Zamrażam i pozdrawiam!
❋ ❋ ❋
Suuuuuuper!!!!! Biedny Jack... Odmieniec... Ale może, może...
OdpowiedzUsuńŁuk i nóż myśliwski już cię lubię człowieku :D (Najbardziej za łuk xd)
Czekam na Nexta!!!
Pozdro i WENY!!!!
No wiem. Jack młody łowca.- drżyjcie szaraki, bo nadchodzi!
UsuńDzięki, że komentujesz!
Zamrażam z buziaczkami!!!
Świetny rozdział!!! Kiedy następny? Mam nadzieję, że niedługo!
OdpowiedzUsuńŻyczę ci weny i pozdrawiam.
Och dzięki!
UsuńWeny zawsze jest pod dostatkiem, ale komentarzy nigdy dość.
Wiem taka jestem pazerna....
No nic, Zamrażam!!!