wtorek, 6 sierpnia 2013

Rozdział 2 ❋Wyprawa❋

❋  ❋  ❋


Leżał jeszcze na łóżku całkiem nieruchomo, wpatrując się w milczeniu i tępo w sufit. Mógłby powiedzieć, że widział już ten widok tyle razy po przebudzeniu z tego koszmarnego snu, że mógłby z łatwością i z zamkniętymi oczami opisać, z czego i jak jest on zrobiony.

Widział pojedyncze łodygi wysuszonych roślin i skrawki futer zwierząt, które pomagają zatrzymywać ciepło w środku domu. Lecz cienka warstwa foli, którą ojciec dopiero niedawno wymienił za upolowanego jelenia nic nie dała. Wilgoć wciąż się dostaje i przeżera niczym kwas i tak już zniszczony dach. 

Ojciec powiedział, że niedługo będzie musiał wyprawić się na tygodniowe, albo nawet dłuższe polowanie w głąb lasu, aby zdobyć dużą ilość świeżego mięsa na wymianę. Lecz takie wypady są bardzo niebezpieczne, ryzykowne i przede wszystkim nieprzewidywalne.

Chimery pogody i tego przeklętego przez naturę lasu są zmienne i nieujarzmione. Nikt się nigdy nie zapuścił dalej niż do Lodowych Jaskiń, które leżą kilka mil stąd.
Każdy, kto próbował zostać sam w lesie dłużej niż dwa tygodnie i nawet z pomocą kilku wilków Mrozu umierał od morderczego zimna, lub został po prostu pożarty przez dzikie bestie razem ze swoim wilczym obrońcą.

Jack czując jak cały się lepi od potu, po przebytej nocy wstał niechętnie spoglądając na jeszcze ciemne i nawet niezaróżowione niebo. Słońce jeszcze nie wstało, ale on tak.
Wiedział, że już na pewno nie zaśnie, a do wstania rodziców miał jeszcze przynajmniej godzinę.

Czując jak na jego twarzy gości figlarny uśmieszek zerwał się ostrożnie z łóżka próbując się wymknąć i nie obudzić przypadkiem Emilly.

Mimo iż dzielili podobny los, nienawiści do tego miejsca i siedzenia w domu, to jego siostra była straszną paplą i skarżypytą. Wystarczył jej tylko cień podejrzenia, że Jack coś ma zamiar wywinąć i już donosiła to matce. Ona zaczynała swoje przemowy na temat jego młodego wieku i nieodpowiedzialności oraz dorzucała różne określenia jego osoby. Zaczynając na nicponiu, a kończąc na niewdzięcznym małym hultaju. 

Niekiedy sprawiało mu to wiele śmiechu, ale ostatnio zaczęło go to bardzo irytować. Nie był już małym chłopcem, którym był osiem lat temu. Nie jest już wątły i bezbronny.

Czując kolejny przypływ frustracji i rozżalenia wymknął się szybciej zamykając ostrożnie drzwi. Nauczył się już, że drzwi strasznie skrzypią i trzeba przy zamykaniu dociskać je lekko nogą, aby nie drżały.

Gdy znalazł się już w drugim pokoju i upewniwszy się, że za drzwiami rodziców i jego, słychać tylko spokojne dźwięki śpiących, odetchną z ulgą i satysfakcją.

Podszedł szybko na palcach do okna próbując coś dostrzec przez zalegający na szybach szron. Zdenerwowany nie mogąc ocenić jak jest na dworze i czy dużo nasypało poczłapał do swoich starych butów.

 Nałożył je szybko próbując ich do końca nie zepsuć, choć to mogło być ciężkie zadanie nawet jak na niego. Były to bardzo już znoszone brązowe buty, które należały do ojca. Były na niego za duże i przy każdym kroku mogły mu spaść z nogi. Musiał wtedy ledwo trzymającymi się sznurówkami owijać je koło kostki i jeszcze tak kilka razy dla pewności.

 Sięgnął do swojej kurtki omijając szerokim łukiem fikuśne czapeczki wykonane przez matkę i podszedł do drzwi.

Pociągną za klamkę, ale nawet na milimetr nie drgnęły. Wydały tylko jęk sprzeciwu i charakterystyczny dźwięk zamarzniętej futryny.

Jeszcze bardziej zdenerwowany Jack naparł na nie ze wszystkich sił słysząc kruszenie się i trzaskanie lodu. Po kilku próbach i kilkunastu minutach jego wysiłków, blokada się wykruszyła.

Gdy doszedł do niego powiew świeżego, mroźnego i orzeźwiającego powietrza Jack uśmiechną się z zadowoleniem i wybiegł z domu nie oglądając się już za siebie ciesząc się, że wreszcie otrząsną się po minionym koszmarze

Pobiegł na tył domu tam gdzie wczoraj ojciec próbował dostać się do schowanego pod grubą i nieprzemakalną płachtą drewna na opał. Jack teraz już wiedział, dlaczego ojcu zajęło aż tyle czasu tak prosta czynność. Na ich piramidce z drewna wznosiła się gigantyczna zaspa, która niemal kpiła z nich swoją wyższością. Obok pod daszkiem leżała łopata, którą zapewne ojciec wczoraj dostał się do opału.

Jack niemal uśmiechnął się na myśl o samotnie pracującym na mrozie ojcu, który odrzucił jego propozycję pomocy z taką gwałtownością, jakby prosił znów o uczestnictwo w polowaniu na grupę niedźwiedzi polarnych. Wczoraj i praktycznie, co dzień uciekał do pokoju odprawiony słowami, że jest za młody nawet na położenie stopy na skrawku terenu lasu.

Każde słowa zniewagi matki i ganianie za chęć polowania ojca - bolały go. Wspominał wciąż ten dzień, gdy miał dwa lata i nie mógł im pomóc i się bronić. Nie był już tamtym dzieckiem spoglądającym bezradnie na dziejące się wokół niego wydarzenia.

Chcą uciec od swoich myśli szybko odnalazł swoją skrytkę, w której schował coś bardzo cennego.
Kopiąc zaparcie w śniegu, który odmrażał mu po powoli palce, dostał się wreszcie do swojej zdobyczy. Z uśmiechem na twarzy i dumą rosnącą mu w piersi, że zdobył to sam niemal chciał pochwalić się tym ojcu.

Niestety wiedział, co by zrobił na ten widok, a matka zapewne dostała by palpitacji serca na myśl, że jej mały chłopczyk miał kiedykolwiek narzędzie mordu w dłoniach. Gdy chwycił swój nowy łuk poczuł się nareszcie dojrzały.

To on sam, a nie tata założył sidła na wiewiórki i króliki i samodzielnie je oprawił na sprzedaż. Po dwóch dniach miał ich tyle, aby pójść do swojego przyjaciela, który miał większe poważanie u ojca i prowadził z nim korzystne wymiany na całym Południu.

Gdy przyszedł do niego z prośbą o prawdziwy nóż myśliwski i mały łuk tylko uniósł zdziwiony brew do góry i spytał się, czy mam coś na wymianę.

Jack zaśmiał się wtedy i poklepał go przyjaźnie po ramieniu.

-Wymordowałem całą rodzinę wiewiórek i prawdziwy gang królików na tę chwilę. Nie zdziwię się, że każde małe stworzonko z tego przeklętego lasu mogą się już przeciwko mnie zmawiać w odwecie.

Miles uśmiechną się wznosząc tylko oczy do nieba.

-Szczerze nie myślałem, że tak będziesz zwlekał z tą bronią. Zapewne w wieku czterech lat, już myślałeś jakby tu pobawić się jakiś ostrym szkłem z misiem grizzly. – Jego ironiczne uwagi wcale Jackowi nie przeszkadzały. Zdążył się już przekonać, że po prostu- taki  jest Miles.

Potem czekał cały miesiąc na przemyt broni z Północy, aż pewnego dnia Miles zapukał do jego okna, aby wyszedł i trzymał nerwy na wodzy, aby nie zaczął przypadkiem ryczeć z radości jak mały dzieciak.

Przy odbiorze tylko znów popatrzył w niebo z westchnieniem.

-Lunarze miej nas w opiece.- Ale Jack już nie zwracał na niego uwagi – dostał to, na co czekał od bardzo dawna.

Wtedy po raz pierwszy w życiu trzymał prawdziwą broń na jego przyszłe łowy, których wizje pojawiały mu się w głowie. Nie chciał się już liczyć z zdaniem ojca i matki, którzy wciąż postrzegali go, jako małego i bezbronnego chłopca w kojcu- tam w tym opuszczonym domu na Południu.

Marzył, aby widzieli w nim wojownika i prawdziwy, niezłomny hart ducha tak jak robił to Chris.

Nazywał się Christian McLenne i był jedynym zaufanym mu przyjacielem na tym lodowym pustkowi. On jedyny go rozumiał i mógł się postawić w jego sytuacji. Nie miał wszakże rodzeństwa, ale jego matka została zabita podczas buntu przeciwko Pitchowi. Jego ojciec opowiadał na zebraniach ogólnych przy ognisku, że była prawdziwą bohaterką i to ona walczyła jak przystało na prawdziwych wojowników z Plemienia Lodu.

Chodziły także pogłoski, że umiała zebrać nawet dwadzieścia wilków i mieć nad nimi pełną kontrolę.

Jack nigdy nie mógł postawić się w takiej sytuacji. Wszakże widział jak jego rodzice przywołali małą sforę wilków- tam w tym domu na Północy. Wiedział, że nie są to już zwykłe legendy lub bajki opowiadane dzieciom przy ognisku i do poduszki- to był realny i prawdziwy świat pełen magii.

Wiedział także, że jego rodzice byli jego częścią tak jak i wszyscy zesłani tu ludzie, ale czy on…

Zawsze się różnił od swoich rodziców i otaczających go ludzie. Oni wszyscy umieli panować nad tą sforą Mrozu i mieli te charakterystyczne złote niczym u wilka oczy, a on…

Znów pudło.

On miał brązowe oczy pasujące do koloru jego utrzymującej się w nieładzie czupryny. Nawet Emilly miała już tą niezwykłą barwę przejawiającą się na brązowych tęczówkach, jako złote płatki.

U Plemienia Lodu ta cecha nie występowała od razu po urodzeniu. Ujawniała się dopiero po kilku latach, zazwyczaj gdzieś tak przy piątym roku życia.

A Jack…?

Miał już dziesięć i jego oczy nie zdradzały nic. Nie przybywało złota, a brąz nie znikał jakby już na zawsze zakorzenił się w barwie jego tęczówek.

Rodzice się przed nim nie przyznawali, ale on wiedział, że po cichu martwią się i rozmawiają o jego losie. Uważają go za odmieńca tak jak wszyscy oprócz paru osób w tej osadzie.

Dlatego też chciał tak szybko dorosnąć i stać się niezależnym. Miał zamiar zostać najlepszym łowcą na Południu. Nie miał zamiaru mieszkać wciąż w przesiąkającej zimnem chacie, która pod wpływem silniejszej śnieżycy wreszcie się rozpadnie.

Chciał mieszkać w pierwszym kamiennym domu po tej stronie Arend. Miał zamiar mieć na stole zawsze pełen półmisek jedzenia i wieczne ciepło rozchodzące się błogo po domu i docierające do jego ciała. Chciał, aby rodzice i całe Plemię widziało w nim prawdziwego mężczyznę.

Zdeterminowany tymi marzeniami i planami na przyszłość chwycił pewnie łuk z kołczanem pełnym strzał, które sam ostatnio wykonał i przewiesił je sobie przez ramię.
Nóż myśliwski oprawiony ładnie w skórę schował do pochwy wykonanej w podobny sposób i ją także przypiął sobie do paska.

Poprawił jeszcze tylko cięciwę łuku przechodzącą mu przez klatkę piersiową i zapuścił się w głąb lasu.

 ❋   ❋   ❋

I jak się wam podoba mój blog?!
Proszę o komentarze naprawdę... 
One bardzo motywują do pisania, a przede wszystkim chcę znać wasze opinię.
Tak więc dzięki, że jesteście i dajcie o sobie znać!
Zamrażam i pozdrawiam!

 ❋   ❋   ❋

4 komentarze:

  1. Suuuuuuper!!!!! Biedny Jack... Odmieniec... Ale może, może...
    Łuk i nóż myśliwski już cię lubię człowieku :D (Najbardziej za łuk xd)
    Czekam na Nexta!!!
    Pozdro i WENY!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiem. Jack młody łowca.- drżyjcie szaraki, bo nadchodzi!
      Dzięki, że komentujesz!
      Zamrażam z buziaczkami!!!

      Usuń
  2. Świetny rozdział!!! Kiedy następny? Mam nadzieję, że niedługo!
    Życzę ci weny i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och dzięki!
      Weny zawsze jest pod dostatkiem, ale komentarzy nigdy dość.
      Wiem taka jestem pazerna....
      No nic, Zamrażam!!!

      Usuń